Strona:PL Hans Christian Andersen-Baśnie (1899) 239.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

cesarza, które wróciły doń w godzinie śmierci, aby z nim razem opuścić tę ziemię.
Co chwila wychylały się z poza firanek i mówiły do niego.
— A pamiętasz o tem? — A to pamiętasz? — A nie zapomniałeś tamtej godziny? A tamto? A tamto?
I mówiły tak wiele, że choremu pot śmiertelny okrył czoło i nie wiedział, co począć, aby nie słyszeć ich więcej.
— Nigdy w życiu nie doznawałem takiej męki! — szeptał. — Ja nie chcę tego słyszeć! Muzyki! Muzyki! Bijcie w wielki bęben chiński, abym nie słyszał ich głosów! Nie chcę słyszeć, co one mówią!
Lecz postacie z poza kotary śmiały się i mówiły ciągle, ciągle, bez ustanku, a śmierć, jak Chińczyk, wciąż kiwała głową w złotej koronie.
— Muzyki! Muzyki! — powtarzał zmęczony monarcha. — Słowiczku mój złoty, ty mi zaśpiewaj! Ja cię tak kochałem! Obsypywałem cię podarunkami, własny pantofel na twojej szyi zawiesiłem! Zaśpiewajże mi teraz! Czyż mi nie zaśpiewasz?...
Ale ptak milczał. Nie było nikogo, ktoby go nakręcił, więc bezduszna maszynka zaśpiewać nie mogła.
I śmierć tylko patrzała na chorego pustymi otworami w czaszce, a dokoła panowała straszna i dręcząca cisza...
Wtem na zielonej gałązce za oknem rozległa się pieśń cudna: to prawdziwy słowik!
Dowiedział się o chorobie cesarza i zaraz przyleciał do niego z pieśnią nadziei i ukojenia. I śpiewał tak cudownie, że straszne widziadła pobladły i znikały, a krew coraz szybciej krążyła w sztywnych i stygnących członkach