Strona:PL Hans Christian Andersen-Matka, Anioł, Sosna 33.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

najpiękniejszego wieczoru w mem życiu; nie wiedziałam wtedy nawet, jak szczęśliwa jestem.
— To bardzo głupia bajka. A nie umiesz żadnej o słonince, o łoju? Żadnej zajmującej, ciekawej, o śpiżarni?
— Nie — odparło drzewko.
— To dziękujemy za tę! — mruknęły szczury pogardliwie i wróciły do swego towarzystwa.
Myszy zostały chwilkę, ale wkrótce odeszły także, a sosenka westchnęła smutnie.
— Lubiłam im opowiadać — szepnęła do siebie — lubiłam, kiedy kręciły się po mnie. — Ha, trudno. Wszystko mija. Trzeba się cieszyć nadzieją, że już niedługo chyba muszą mię stąd zabrać.
— Ale kiedy?
Nadszedł nakoniec ten dzień pożądany, przyszli ludzie i zaczęli porządkować w komórce. Wielką skrzynię wysunęli, drzewko wyciągnęli z kąta, niezbyt delikatnie rzucili na podłogę, potem służący ściągnął ją ze schodów na podwórze i zostawił.
Dzień był jasny, słońce świeciło prześlicznie.
— Więc znowu żyć zaczynam — pomyślało drzewko, czując świeże powietrze i ciepło słoneczne.
Tak prędko się znalazło na podwórzu, że nie miało czasu nawet spojrzeć na siebie, — tyle było do widzenia naokoło! Podwórze przylegało do ogrodu, w którym wszystko zieleniło się i kwitło: róże jaśniały na giętkich gałązkach, rozlewając zapach cudowny, pachniały lipy, jaskółki latały, świerkając głośno: Kiwit! Kiwit! — Patrzcie! Patrzcie