Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0038.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

strony księżyc zdawał się cofać przed tą jasnością. Czynił się brzask coraz różowszy, jaśniejszy. Swiat budził się mokry od obfitej rosy, radosny i wypoczęty.
— Bóg dał pogodę, ale upał będzie okrutny, — mówili dworzanie książęcy.
— Nie szkodzi — uspokajał ich pan z Długolasu — wyśpimy się w opactwie, a do Krakowa przejedziem pod wieczór.
— Pewnikiem znów na ucztę.
— Co dzień tam teraz uczty, a po słabości królowej i po gonitwach nastąpią jeszcze większe.
— Obaczym, jako się pokaże rycerz Danusin.
— Ej, dębowe to jakieś chłopy!...
— Może do naszego dworu przystaną, bo się jakoś między sobą naradzają.
A oni rzeczywiście się naradzali, gdyż starszy Maćko nie był zbyt rad z tego, co zaszło, idąc więc na końcu orszaku i przystając umyślnie, by swobodniej pogadać, mówili:
— Po prawdzie, nic ci po tem. Ja się tam jakoś do króla docisnę, choćby z tym oto dworem — i może coś dostaniem. Okrutnieby mnie się chciało jakowegoś zameczku, alboli gródka... No, obaczym. Bogdaniec swoją drogą z zastawu wykupim, bo co ojce dzierzyli, to i nam dzierzyć. Ale zkąd chłopów? Co opat osadził, to i napowrót weźmie — a ziemia bez chłopów tyle co nic. Tedy miarkuj co ci rzekę: ty sobie ślubuj, nie ślubuj, komu chces a z panem z Mielsztyna idź do księcia Witołda na Tatary. Jeśli wyprawę