Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0069.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

rozwydrzyło mi się chłopisko przez wojnę, ale lepiej niech do Niemca nie gada, bo jeszczeby go zwymyślał. Ja będę gadał, ja będę prosił, a jeśliby po skończonem posłowaniu chciał się ów komtur w ogrodzieńcu samowtór potykać, to i ja mu stanę.
— Wielkiego rodu to jest rycerz, który nie każdemu stanie — odrzekł Powała.
— Jakże? albo to ja pasa i ostróg nie noszę? Mnie choćby i książę może stanąć.
— Prawda jest, ale mu o tem nie mówcie, chybaby sam wspomniał, bo się boję, żeby się na was nie zawziął. No, niech was tam Pan Bóg wspomaga.
— Pójdę za cię oczyma świecić — rzekł do Zbyszka Maćko — ale poczekaj!
I to rzekłszy, zbliżył się do Krzyżaka, który zatrzymawszy się o kilka kroków, siedział nieruchomie na swym ogromnym, jak wielbłąd koniu, podobny do odlanego z żelaza posągu i słuchał z największą obojętnością poprzedniej rozmowy. Maćko podczas długich lat wojny nauczył się po niemiecku, więc począł teraz tłomaczyć komturowi w jego rodowitym języku co się stało, składać winę na młody wiek i porywczy umysł chłopca, któremu wydało się, że to sam Bóg zesłał mu rycerza z pawim czubem, a wreszcie prosić o darowanie Zbyszkowi winy.
A twarz komtura ani drgnęła. Sztywny i wyprostowany, z podniesioną głową, spoglądał na mówiącego Maćka swemi stalowemi oczyma tak obo-