Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0140.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

okrutnie znów zmęczył, bo droga długa, a pilnom jechał.
— Hej! po co się wam było spieszyć?
— Bom chciał księżnę Aleksandrę zdybać i brać od niej drugie pisanie. A Jurand ze Spychowa prawił tak: „Jedźcie — powiada — i wracajcie z listem do Spychowa. Ja — prawi — mam kilku Niemców pod podłogą, to jednego na rycerskie słowo uwolnię i ten list do mistrza powiezie.“ A on ich tam zawsze kilku przez pomstę za śmierć żony pod sobą trzyma i rad słucha, jako mu nocami jęczą, a żelaziwem brzękają, gdyż jest człek zawzięty. Rozumiesz?
— Rozumiem. Jeno to mi dziwno, żeście pierwszy list stracili, bo skoro Jurand ułapił tych, którzy was napadli, to list powinien był być przy nich.
— Nie ułapił ci ich wszystkich. Uszło coś z pięciu. Taka już dola nasza.
To rzekłszy, Maćko odchrząknął, splunął znów krwią i stęknął trochę z bólu w piersiach.
— Ciężko was postrzelili — rzekł Zbyszko. — Jakże to? Z zasadzki?
— Z kuszczów tak gęstych, że na krok nie było nic widać. A jechałem bez zbroi, bo mi kupcy mówili, że kraj bezpieczny — i upał był.
— Któż zbójom przywodził? Krzyżak?
— Nie zakonnik, ale Niemiec, Chełmińczyk z Lentzu, wsławion z rozbojów i grabieży.
— Cóż się z nim stało?
— U Juranda na łańcuchu. Ale on też ma