Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0141.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

w podziemiu dwóch szlachty Mazurów, których chce za siebie oddać.
Znów zapadło milczenie.
— Miły Jezu — rzekł wreszcie Zbyszko — to Lichtenstein będzie żyw i ów z Lentzu także, a nam trzeba ginąć bez pomsty. Mnie głowę utną, a i wy pewnikiem się już nie przezimujecie.
— Ba! i do zimy nie dociągnę. Żeby choć ciebie zratować...
— Widzieliście tu kogo?
— Byłem u kasztelana krakowskiego, bo jakem się dowiedział, że Lichtenstein wyjechał, myślałem, że ci pofolgują.
— A to Lichtenstein wyjechał?
— Zaraz po śmierci królowej do Malborka. Byłem tedy u kasztelana, ale on powiedział tak: „Nie dla tego waszemu bratankowi głowę utną, aby się Lichtensteinowi pochlebić, jeno że taki jest wyrok, a czy Lichtenstein tu jest, czy go nie ma, to wszystko jedno. Choćby też i umarł, nic to nie zmieni, bo — powiada — prawo jest wedle sprawiedliwości — nie tak, jako kubrak, któren możesz do góry podszewką przewrócić. Król — prawi — może łaskę okazać, ale nikt inny.“
— A gdzie król?
— Pojechał po pogrzebie aż na Ruś.
— No, to i nie ma rady.
— Nijakiej. Kasztelan powiadał jeszcze: „Żal mi go, bo i księżna Anna za nim prosi, ale jak nie mogę to nie mogę...“
— A księżna Anna jeszcze też jest?