Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0186.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

re, jako rycerz, powinien był jej oddawać. Owszem — Zbyszko, choć wielce w sercu strapiony, zauważył przecie, iż posępny pan ze Spychowa spogląda na niego życzliwie i jakby z żalem, że musiał mu dać tak okrutną odpowiedź. Próbował też młody włodyka niejednokrotnie zbliżyć się do niego i zacząć z nim rozmowę. Po wyruszeniu z Krakowa, w czasie podróży, o sposobność nie było trudno, gdyż obaj towarzyszyli księżnej konno. Jurand, lubo zwykle milczący, rozmawiał dość chętnie, ale gdy tylko Zbyszko chciał dowiedzieć się czegoś o tajemniczych przeszkodach, dzielących go od Danusi, rozmowa urywała się nagle, twarz Jurandowa czyniła się chmurną, sam zaś poczynał spoglądać niespokojnie na Zbyszka, jakby w obawie, żeby się z czemś nie zdradzić. Myślał Zbyszko, że księżna wie więcej — upatrzywszy zatem sposobną chwilę, starał się od niej jakąkolwiek wiadomość wydostać, ale ona nie wiele także mogła mu powiedzieć.
— Jużci jest tajemnicą — rzekła. — Powiedział mi o tem sam Jurand, jeno prosił zarazem, abym go nie wypytywała, bo powiedzieć nie tylko nie chce, ale i nie może. Pewnikiem przysięgą jakowąś związan, jak to między ludźmi bywa. Bóg wszelako da, że zczasem wszystko to wyjdzie na jaw.
— Takoby mi bez Danuśki na świecie było, jako psu na powrozie, albo jak niedźwiedziowi w dole — odrzekł Zbyszko. — Ni radości nijakiej, ni uciechy. Nic, jedno frasunek i wzdychanie.