Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0188.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

„Będem Zbyszkowa, albo niczyja.“ Zielona to jeszcze jagoda, ale jak co powie, to i dotrzyma, boć to nie żadna powsinoga. I matka jej była taka sama.
— Dałby Bóg! — rzekł Zbyszko.
— Jeno pamiętaj, byś i ty dotrzymał — bo to niejeden chłop bywa płochy: obiecuje wiernie miłować, a zaraz ci potem dęba do innej, że go i na postronku nie utrzymasz!
— A niechże mnie Pan Jesus wpierw skarze! — zawołał z zapałem Zbyszko.
— No, to pamiętaj. A jak stryjca odwieziesz, to na nasz dwór przyjeżdżaj. Zdarzy się tam sposobność, że ostrogi dostaniesz, a potem zobaczym jako Bóg da. Danuśka przez ten czas wyrośnie. Teraz miłuje cię ona wprawdzie okrutnie — inaczej nie mogę rzec — ale nie tak jeszcze jako dorosłe dziewki miłują. Może też i Jurand się w duszy do ciebie nakłoni, bo jako miarkuje, to onby rad. Pojedziesz i do Spychowa, i razem z Jurandem na Niemców; może się przytrafić, że mu się jako przysłużysz i całkiem go sobie zjednasz.
— To właśnie, miłościwa księżno, tak samo myślałem uczynić, ale z pozwoleństwem będzie mi łacniej.
Rozmowa ta wielce dodała ducha Zbyszkowi. Tymczasem jednak na pierwszym popasie, stary Maćko zachorzał tak, że trzeba było przyzostać i czekać, póki choć trochę sił do dalszej podróży nie odzyska. Zostawiła mu dobra księżna Anna