Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0192.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Żeby tak mieć, co jest w ziemi! Otby można Bogdaniec zabudować!
— Widać, że wam lepiej — odrzekł, śmiejąc się Zbyszko. — Hej! starczyłoby i na murowany zamek! Ale zajedziem do fary, bo tam i gościnę nam dadzą, i będziecie się mogli wyspowiadać. Wszystko jest w Boskich rękach, ale równo lepiej mieć sumienie na porządek.
— Ja grzeszny człowiek, rad się pokajam — odrzekł Maćko. — Śniło mi się w nocy, że mi dyabli skorznie z nóg ściągają... I po niemiecku z sobą szwargotali... Bóg łaskaw, że mi ulżyło. A ty spałeś krzynę?
— Jakożem miał spać, kiedym was pilnował?
— To przylegnij sobie trochę. Jak dojedziemy, to cię zbudzę.
— Gdzie mnie tam do spania!
— A co ci przeszkadza?
Zbyszko spojrzał na stryjca oczyma dziecka.
— A co jak nie kochanie? Aże mie kolki od wzdychania w dołyszku sparły, ale siądę trochę na konia, to mi ulży.
I zlazłszy z wozu, siadł na konia, którego mu Turczynek, podarowany przez Zawiszę, sprawnie podał. Maćko tymczasem brał się nieco z bólu za bok, ale widocznie myślał o czem innem, nie o własnej chorobie, bo kręcił głową, cmokał ustami i wreszcie rzekł:
— Toć dziwuję się, dziwuję i nie mogę się wydziwować, zkądeś ty na to kochanie taki pożerny, bo ani twój rodzic nie był taki, ani ja też.