Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0215.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

tym samym wronym koniu Jagienka. Czeladnik, który drzewo rąbał koło płota, chciał jej do zsiadania pomódz, lecz ona zeskoczywszy w jednej chwili na ziemię, zbliżyła się do Maćka, zdyszana nieco od prędkiej jazdy i zarumieniona, jak jabłuszko.
— Niech będzie pochwalony! Przyjechałam pokłonić się wam od tatula i zapytać o zdrowie.
— Nie gorzej, niż było w drodze — odrzekł Maćko; — człek się przynajmniej wyspał na własnych śmieciach.
Ale niewygodę musicie mieć wielką, a choremu potrzeba starunku.
— Twarde my chłopy. Jużci z początku nie ma wygód, ale nie ma i głodu. Kazalim zarznąć wołu i dwie owce, mięsa jest dość. Poznosiły też baby trochę mąki i jaj, ale tego mało, a już najgorzej statków nam brak.
— Bo ja kazałam wyładzić dwa wozy. Na jednym idą dwie pościele i statki, a na drugim spyża różna. Są placki i mąka, i słonina, i suszone grzyby, jest beczułeczka piwa, a druga miodu — i co tam było w domu, ze wszystkiego po trochu.
Maćko, który rad był zawsze z każdego przybytku w domu, wyciągnął rękę, pogładził Jagienkę po głowie i rzekł:
— Bóg zapłać tobie i twojemu rodzicowi. Jak się zagospodarujem, to oddamy.
— Bogdaj-że was! A czy to my Niemce, żebyśmy mieli odbierać to, co dajem!