Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0220.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Bądźcie zdrowi!
— Bóg wam zapłać! Przyjadę jutro, alibo pojutrze do Zgorzelic pokłonić się Zychowi i wam za somsiedzką uczynność.
— Przyjeżdżajcie! Radzi będziem! Wiśta!
I ruszywszy koniem, znikła po chwili w przydrożnych krzach.
Zbyszko wrócił do stryja.
— Czas wam do izby wracać.
Lecz Maćko odrzekł, nie ruszając się z kłody.
— Hej! co za dziewczyna! Aże podwórze od niej pojaśniało!
— Bo pewnie!
Nastała chwila milczenia. Maćko zdawał się o czemś rozmyślać, patrząc w ukazujące się gwiazdy, poczem znów rzekł, jakby sam do siebie:
— I przyszczypne to, i gospodarne, choć nie ma więcej nad piętnaście roków...
— A no! — rzekł Zbyszko — stary Zych miłują ją też, jak oko w głowie.
— I mówił, że Moczydoły za nią pójdą, a tam jest w łęgach stadko świerzop ze źrebięty.
— W borach moczydłowskich ponoś okrutne bagna?
— Ale żeremia bobrowe w nich są.
I znowu nastało milczenie. Maćko spoglądał czas jakiś z ukosa na Zbyszka, a wreszcie spytał:
— Cóżeś się tak zapamiętał? O czem rozmyślasz?
— Bo... widzicie... po Jagience tak mi się