Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0228.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

szka — takie ci ma kudły na gębie, jak cap, że mu oczu nie widać i sadła tyle na nim, co na niedźwiedziu.
A Zbyszko uderzył się w głowę, jakby coś sobie nagle przypominając i rzekł:
— Ale!... kiedyście tacy dobrzy, to was jeszcze o jedną rzecz poproszę: nie ma też u was w domu niedźwiedziego sadła, bo stryjkowi na lek potrzebne, a w Bogdańcu nie mogłem dopytać.
— Było — rzekła Jagienka — ale chłopaki na dwór wynieśli do smarowania łuków i psi do szczętu zjedli. Bogdaj-że to!
— Nic nie ostało?
— Do czysta wylizane!
— Ha! to nie ma innej rady, jeno trza będzie w boru poszukać.
— Uczyńcie obławę, bo niedźwiedzi nie brak, a jeśli myśliwskiego sprzętu chcecie, to damy.
— Gdzie mi tam czekać! Pojadę na noc pod barcie.
— Weźcie z pięciu naroczników. Są między nimi chłopy sprawne.
— Nie będę kupą chodził, bo jeszcze mi zwierza spłoszą.
— To jakże? Z kuszą pójdziecie?
— A cobym z kuszą w boru pociemku zrobił? Miesiąc teraz przecie nie świeci. Wezmę widły z zadziorami, topór dobry i pójdę jutro sam.
Jagienka umilkła na chwilę, poczem w twarzy jej odbił się niepokój.
— Poszedł od nas łońskiego roku — rzekła