Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0241.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Aż pewnej nocy zbudził nagle Zbyszka:
— Zapal wartko łuczywo, — rzekł — bo coś-ci się dzieje ze mną, ale nie wiem, czy co dobrego, czy co złego.
Zbyszko zerwał się na równe nogi, i nie krzesząc ognia, rozdmuchał w przyległej do komory izbie ognisko, zapalił od niego smolną szczypkę i wrócił.
— Co z wami?
— Co ze mną! Guz mi coś przebodło, pewno zadziora! Trzymam ci ją, ale wydobyć nie mogę; czuję jeno, jako mi pod pazdurami brzęka, i zbyrczy...
— Zadziora! nic innego. Chwyćcie dobrze i ciągnijcie.
Maćko jął się przekręcać i syczeć z bólu, ale tkał palce coraz głębiej, póki nie objął dobrze twardego przedmiotu, wreszcie szarpnął i wyciągnął.
— O Jezu!
— Jest? — spytał Zbyszko.
— Jest. Aż na mnie zimne poty uderzyły. Ale jest: patrzaj!
To rzekłszy, pokazał Zbyszkowi podługowatą ostrą drzazgę, która się była od źle ukutego grotu odłupała i od kilku miesięcy tkwiła w ciele.
— Chwała Bogu! Teraz będziecie zdrowi.
— Może że mi ulżyło, ale okrutnie boli, — mówił Maćko, wyciskając guz, z którego poczęła wypływać obficie krew, pomieszana z ropą. — Tyle będzie tego paskudztwa w człeku mniej, to