Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0247.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

wiernie o swojej Danusi, nieraz jednak, gdy spojrzał niespodzianie na Jagienkę, czy to w lesie, czy w domu, mimowoli mówił sobie: „Hej to ci łania!“
Jagienka, z natury harda, skora do wyśmiewania, a nawet zaczepna, stawała się stopniowo z nim coraz pokorniejsza, zupełnie jak służka, która tylko w oczy patrzy, w czemby usłużyć i dogodzić, on zaś rozumiał tę jej wielką przychylność, był jej wdzięczen i coraz mu milej było z nią przestawać. W końcu, zwłaszcza od czasu, gdy Maćko począł pijać niedźwiedzie sadło, widywali się prawie codziennie, a po wyjściu szczebrzucha z rany, wybrali się razem na bobry, po świeży skrom, do gojenia bardzo potrzebny.
Wzięli kusze, siedli na koń i pojechali, naprzód do Moczydołów, które miały być w przyszłości wianem Jagienkowem, potem pod las, gdzie zostawili konie pachołkowi i dalej poszli piechotą, gdyż przez gęstwę i mokradła trudno było przejechać. Po drodze, pokazała Jagienka za rozległą, pokrytą szuwarami łąkę, siną wstęgę lądu i rzekła:
— To bory Cztana z Rogowa.
— Tego, któryby cię rad wziął?
A ona poczęła się śmiać:
— Wziąłby, żebym się jeno dała!
— Łacnie mu się obronisz, mając Wilka do pomocy, który, jako słyszałem, na tamtego zęby szczerzy. I dziwno mi to nawet, że się jeszcze nie pozwali na śmierć.
— Bo tatulo, jadąc na wojnę, powiedzieli