Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0252.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Zbyszko wdrapał się w mgnieniu oka wyżej i spojrzał przez gałęzie na wodę: bóbr to zanurzał się, to wypływał na powierzchnię, koziołkując przytem i ukazując chwilami jaśniejszy od grzbietu brzuch.
— Dobrze dostał! zaraz się uspokoi! — rzekła Jagienka.
I zgadła, gdyż ruchy zwierza stawały się coraz słabsze, a wnet spłynął na powierzchnię, brzuchem do góry.
— Pójdę po niego — rzekł Zbyszko.
— Nie chodź. Tu z brzegu jest mułu na kilku chłopów. Kto nie wie jak sobie poradzić, utopi się napewno.
— To jakże go dostaniem?
— Już on wieczorem będzie w Bogdańcu, niech cię o to głowa nie boli; a nam czas do doma...
— Aleś go dobrze ustrzeliła!
— Ba! nie pierwszego!
— Inne dziewki boją się i spojrzeć na kuszę, a z taką, to choćby całe życie po boru chodzić.
Jagienka, słysząc tę pochwałę, uśmiechnęła się z radości, ale nie odrzekła nic, i poszli tą samą drogą przez łozinę. Zbyszko począł wypytywać o żeremia bobrowe, ona zaś opowiadała mu, ile jest bobrów na Moczydołach, ile na Zgorzelicach, i jak sobie po pagórkach i drogach bobrują.
Nagle jednak uderzyła się dłonią po biodrze.
— Ot! — zawołała: — zabaczyłam grotów na wierzbie. Czekaj!