Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0280.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Uradował się opat szczerością, z jaką mówił Maćko, uśmiechnął się i rzekł:
— Dziewka ma prawo przebierać, bo i gładka, i wiano godne, i ród zacny! Co ta dla niej Cztan, albo Wilk, kiedy i wojewodziński syn nie byłby nadto. Ale niechbym tak ja, nie przymierzając, kogoś zeswatał — toby za niego poszła, bo mnie miłuje i wie, że jej źle nie poradzę.
— Dobrze będzie temu, kogo zeswatacie, — rzekł Maćko.
Lecz opat zwrócił się do Zbyszka:
— A ty co?
— Ano, ja tako myślę, jako i stryjko.
Zacne oblicze opata rozjaśniło się jeszcze bardziej; uderzył Zbyszka dłonią, w łopatkę aż się rozległo w alkierzu, i zapytał:
— Czemuś to przy kościele ni Cztana ni Wilka do Jagienki nie dopuścił? co?
— By zaś nie myśleli, że się ich boję, i byście nie myśleli i wy.
— Ale i święconą wodę jej podałeś.
— A podałem.
Opat uderzył go po raz drugi.
— To... to ją bierz!
— Bierz ją! — zawołał, jak echo, Maćko.
Na to Zbyszko zagarnął pod siatkę włosy i odpowiedział spokojnie:
— Jako-że ją mam brać, kiedym ja przed ołtarzem w Tyńcu Danusi Jurandównie ślubował?
Slubowałeś pawie czuby, to ich szukaj, a Jagienkę zaraz bierz.