Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0296.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

studził mu krew, wszystkie myśli jego poleciały ku Danusi Jurandównie. Tej, — to był naprawdę powinien. Gdyby nie ona, dawnoby jego głowa była spadła na krakowskim rynku. Przecie gdy wyrzekła wobec rycerzy i mieszczan: „Mój ci jest“ — to go przez to samo katom z rąk odjęła — i od tej pory on tak należy do niej, jak niewolnik do pana. Nie on ją brał, ale ona jego wzięła; na to żadne sprzeciwianie się Jurandowe nie poradzi. Ona jedna mogłaby go odpędzić, jako pani może sługę odpędzić, chociaż on i wówczas nie poszedłby daleko, bo go i własne ślubowanie wiąże. Pomyślał jednak, że ona go nie odpędzi, że raczej pójdzie za nim z mazowieckiego dworu, choćby na kraj świata — i pomyślawszy to, począł wysławiać w duszy ze szkodą Jagienki, jakby to była wyłącznie jej wina, że go napastowały pokusy i że dwoiło się w nim serce. Nie przyszło mu do głowy teraz, że Jagienka wygoiła starego Maćka, a prócz tego, że bez jej pomocy byłby mu może niedźwiedź obdarł owej nocy ze skóry głowę, i burzył się przeciw Jagience rozmyślnie, sądząc, że tym sposobem Danusi się zasłuży i we własnych oczach się usprawiedliwi.
A wtem nadjechał Czech Hlawa, wysłany przez Jagienkę — prowadząc ze sobą ujucznego konia.
— Pochwalony! — rzekł, kłaniając się nizko.
Zbyszko widział go raz lub dwa w Zgorzelicach, ale go nie poznał, więc ozwał się: