Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0298.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Chcesz, abym ci kości połomił? — zapytał Zbyszko, biorąc drzewce z rąk parobka.
— A jest i trzosik na wasze rozkazanie — odrzekł Czech.
Zbyszko zamierzył się drzewcem, lecz wspomniał, że pachołek, chociaż jeniec, jest jednakże z rodu włodyką, któren widocznie dla tego tylko został u Zycha, że nie miał się za co wykupić, więc opuścił ratyszcze.
Czech zaś pochylił mu się do strzemienia i rzekł:
— Nie gniewajcie się, panie. Nie każecie mi ze sobą jechać, to pojadę za wami o stajanie, albo o dwa, ale pojadę, bom to na zbawienie duszy mojej zaprzysiągł.
— A jak cię każę ubić, albo związać?
— Jak mnie każecie ubić, to nie będzie grzech, a jak mnie każecie związać, to ostanę póki mnie dobrzy ludzie nie rozwiążą, alibo wilcy nie zjedzą.
Zbyszko nie odpowiedział — ruszył jeno koniem przed siebie, a za nim ruszyli jego ludzie. Czech z kuszą za plecami i z toporem na ramieniu wlókł się z tyłu, zatulając się w kosmatą skórę żubrzą, albowiem począł dąć ostry wiatr, niosący krupki śniegowe.
Nawałnica wzmagała się nawet z każdą chwilą. Turczynkowie lubo w tołubach kostnieli od niej, parobcy Zbyszkowi poczęli „zabijać“ ręce, a on sam, będąc również przybrany nie dość ciepło rzucił raz i drugi oczyma na wilczą opończę, przy-