Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0341.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

szkania w innych ludziach szukają. Najgorszy też taki djabeł, którego baba naśle.
Poczem zwrócił się nagle do rycerza:
— Pochwalony Jezus Chrystus!
— I ja go chwalę — odpowiedział z pewnem zdziwieniem de Lorche.
Maćko uspokoił się zupełnie.
— No, widzicie — rzekł — żeby w nim złe siedziało, zarazby się zapienił, alboby go o ziem rzuciło, bom go nagle nagabnął. Możem jechać.
Jakoż ruszyli dalej spokojnie. Z Ciechanowa do Przasnysza nie było zbyt daleko, i latem goniec na dobrym koniu mógł we dwie godziny przebiedz drogę, dzielącą dwa miasta. Ale oni jechali daleko wolniej z powodu nocy, postojów i zasp śnieżnych, leżących w lasach, a ponieważ wyjechali znacznie po północy, więc do myśliwskiego dworu książęcego, który leżał za Przasnyszem, na brzegu borów, przybyli dopiero o brzasku. Dwór tam stał prawie oparty o puszczę, duży, nizki, drewniany, mający jednakże szyby w oknach ze szklanych gomółek. Przed dworem widać było żórawie studzienne i dwie szopy dla koni, naokół zaś dworu roiło się od szałasów, skleconych na prędce z sosnowych gałęzi, i od namiotów ze skór. Przy szarzejącym dopiero dniu, błyszczały jasno przed namiotami ogniska, a wokół nich stali osacznicy w kożuchach wełną do góry, w tołubach lisich, wilczych i niedźwiedzich. Panu de Lorche wydało się, że widzi dzikie bestye, na dwóch łapach, przed ogniem, albowiem większość tych lu-