Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0396.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Słuchajcie! należy mówić, iż książę Janusz nie tylko nie chciał wysłuchać naszych skarg na Juranda, ale kazał zamordować skarżyciela.
De Fourcy przewrócił się tymczasem w ostatniej konwulsyi na wznak i leżał nieruchomy, z krwawą pianą na ustach i z przerażeniem w martwych już, szeroko otwartych oczach. Brat Rotgier popatrzył na niego i rzekł:
— Uważcie pobożni bracia, jako Bóg karze sam zamiar zdrady.
— Cośmy uczynili, uczyniliśmy dla dobra Zakonu — odrzekł Godfried: — Chwała tym...
Lecz przerwał, bo w tej chwili, z tyłu za nimi, na zakręcie śnieżnej drogi, ukazał się jakiś jeździec, który pędził co koń wyskoczy. Ujrzawszy go, Hugo de Danveld zawołał prędko:
— Ktokolwiek ten człowiek jest — musi zginąć!
A de Löwe, który, lubo najstarszy między braćmi, miał wzrok nadzwyczaj bystry, rzekł:
— Poznaję go! to ów giermek, który tura toporem zabił. Tak jest, to on!
— Pochowajcie noże, aby się nie spłoszył — mówił Danveld. — Ja znów pierwszy uderzę, wy za mną.
Tymczasem Czech dojechał i o dziesięć lub ośm kroków zaparł konia w śnieg. Dojrzał trupa w kałuży krwi, konia bez jeźdźca, i zdumienie odbiło mu się na twarzy, ale trwało tylko przez jedno mgnienie oka. Po chwili zwrócił się do braci, tak, jakby nic nie widział i rzekł: