Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0402.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

powrócił. Ale i z naszej strony musi być też nagroda.
— Najlepsza dla niego nagroda będzie Danuśka, a ja też myślę, że ją dostanie, a to przez tę przyczynę, że jak się baby na to zawezmą, to przeciw nim i taki Jurand nie poradzi.
— Albo nie po sprawiedliwości się zawzięłam? — zapytała księżna. — Żeby Zbyszko był płochy, to nie mówię, ale wierniejszego chyba na świecie nie ma. I dziewczyna też. Krokiem teraz od niego nie odstąpi, a on się do niej w boleści śmieje. Ale mi samej czasem śluzy z oczu pociekną! Sprawiedliwie mówię!... Takiemu kochaniu warto pomódz, bo i Matka Boska rada na szczęśliwość ludzką patrzy.
— Byle była wola Boska, — rzekł książę — to i szczęśliwość się zdarzy. Ale co prawda, to mało mu przez tę dziewczynę głowy nie ucięli, a teraz znowu tur go starmosił.
— Nie powiadaj, że „przez nią!“ — zawołała żywo księżna — boć nie kto inny jeno Danuśka go w Krakowie zratowała.
— Prawda. Ale żeby nie ona, nie byłby w Lichtensteina bił, aby mu pióra ze łba zedrzyć, a za Lorchego tożby karku tak ochotnie nie nadstawił. Co zasię do nagrody, to rzekłem już, że im obum się należy, i w Ciechanowie ją obmyślę.
— Niczegoby Zbyszko tak rad nie widział, jak rycerskiego pasa i złotych ostróg.
Książę uśmiechnął się na to dobrotliwie i odrzekł: