Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0419.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Na to ksiądz Wyszoniek, który był człek dobry i miękki, rzekł:
— Słowo pomazanki Boskiej, wielkie słowo. Strach mi księdza biskupa, ale to wielkie słowo! Mógłby też młodzianek co do katedry w Płocku przyobiecać... Nie wiem. Zawszeć to, póki dyspensa nie nadejdzie, będzie grzech — i to nie kogo innego, jeno mój... Hm! Pan Jezus po prawdzie jest miłosierny, i jeśli kto zgrzeszy nie dla własnego zysku, jeno z politowania nad ludzką biedą, to tem łatwiej przebacza!... Ale grzech będzie, i nużby się biskup zaciął, kto mi da odpust?
— Biskup się nie zatnie! — zawołała księżna Anna.
Ksiądz Wyszoniek pomyślał, że w najgorszym razie, spotkać go może pokuta kościelna, więc zwrócił się do księżnej i rzekł:
— Ksiądz ci ja jestem, ale i książęcy sługa. Jakoże miłościwa pani rozkażecie?
— Nie chcę rozkazywać, wolę prosić — odpowiedziała pani.
— Jeno o biskupa chodzi. Srogie on tam w Płocku z kanonikami synody odprawuje.
— Biskupa się nie bójcie. Zabronił on, jako słyszałam, księżom mieczów, kusz i różnej swawoli, ale dobrze czynić nie zabronił.
Ksiądz Wyszoniek podniósł oczy i ręce w górę:
— To niechże się stanie według waszej woli.
Na te słowa radość opanowała serca. Zbyszko znów usiadł na wezgłowia, a księżna, Danusia i ojciec Wyszoniek, siedli koło łoża i poczęli