Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0452.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Młody rycerz wysunął się naprzód i począł pytać:
— Czemu zbaczamy?
— Bo ich nie na gościńcu zasypało, jeno tam hen! Widzicie, panie, ten olszniak?
To rzekłszy, ukazał ręką ciemniejące w dali zarośla, które można było dojrzeć na białej płaszczyźnie śniegowej, gdyż chmury odsłoniły tarczę księżyca, i noc stała się widna.
— Widać zjechali z gościńca.
— Zjechali z gościńca i jeździli w kółko wedle rzeki. W czasie wiei i zadymki łatwo się taka rzecz przygodzi. Jeździli i jeździli, póki konie nie ustały.
— Jakożeście ich znaleźli?
— Pies doprowadził.
— W pobliżu nie ma jakich chat?
— Są, ale po tamtej stronie rzeki.
Tu zaraz Wkra.[1]
— W konie! — zawołał Zbyszko.
Ale rozkazać było łatwiej, niż rozkaz wykonać, bo jakkolwiek brał ostry mróz, na łące jednak leżał śnieg niezamarzły jeszcze, sypki, świeżo nawiany i głęboki, w którym konie zapadały wyżej kolan; musieli więc posuwać się zwolna. Nagle doszło ich szczekanie psa, wprost zaś przed nimi zamajaczył gruby i garbaty pień wierzby, nad którym połyskiwała w świetle księżyca korona bezlistnych prętów.

— Tamci są dalej, — rzekł przewodnik — w pobliżu olszniaka; ale i tu coś musi być.

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; ten wers nie powinien zaczynać się od nowej linii, lecz być kontynuacją poprzedniej