Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0484.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

który mi rzekł: „Dość pomsty!“ — ale ja nie usłuchałem, bo to nie był głos nieboszczki.
— A co to mógł być za głos? — zapytał z niepokojem Zbyszko.
— Nie wiem. Często w Spychowie coś w ścianach gada, a czasem jęczy, bo dużo ich na łańcuchach w podziemiu pomarło.
— A wam ksiądz co mówił?
— Ksiądz święcił gródek i mówił też, żeby zemsty poniechać, ale nie mogło to być. Stałem się im zbyt ciężki, i później sami chcieli się mścić. Czynili zasadzki i pozywali w pole... Tak było i teraz. Mejneger i de Bergow pierwsi mnie pozwali.
— Braliście kiedy wykup?
— Nigdy. Z tych, których chwyciłem, pierwszy de Bergow żyw wyjdzie.
Rozmowa ustała, gdyż skręcili z szerszego gościńca na węższą drogę, którą jechali długo, gdyż szła kręto, a miejscami zmieniała się jakby we wpadlinę leśną, pełną zasp śnieżnych, trudnych do przebycia. Wiosną, albo latem, podczas dżdżów droga ta musiała być prawie nieprzystępna.
— Czy to już ku Spychowowi jedziem? — zapytał Zbyszko.
— Tak — odrzekł Jurand. — Boru jeszcze szmat znaczny, a potem zaczną się oparzeliska, wśród których gródek... Za oparzeliskami są łęgi suche pola, zaś do gródka można dojechać tylko groblą. Nieraz chcieli mnie Niemcy dostać, ale