Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0500.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

nic, gdyż prawie nigdy nic nie mówił, tylko pochylił się przed Zbyszkiem i objął zlekka dłońmi jego kolana.
A Jurand mówił dalej:
— Którą to wolę moją spisał ksiądz Kaleb, a pod pismem pieczęć się moja na wosku znajduje; ty zaś masz świadczyć, żeś to odemnie słyszał i żem rozkazał, aby tu dla tego młodego rycerza taki sam posłuch był, jako i dla mnie. Zaś co jest w skarbcu, łupów i pieniędzy, to mu pokażesz — i będziesz mu wiernie w pokoju i na wojnie do śmierci służył. Słyszałeś?
Tolima podniósł ręce do uszu i skinął głową, poczem na dany znak przez Juranda skłonił się i odszedł, rycerz zaś zwrócił się do Zbyszka i rzekł z naciskiem:
— Tem, co jest w skarbcu, można choćby największą chciwość pokusić — i nie jednego, ale stu brańców wykupić. Pamiętaj.
Lecz Zbyszko spytał:
— A czemu to już zdajecie mi Spychów?
— Więcej ci ja niż Spychów zdaję, bo dziecko.
— I śmierci godzina niewiadoma — rzekł ksiądz Kaleb.
— Jużci niewiadoma — powtórzył jakby ze smutkiem Jurand. — Toć-że niedawno śniegi mnie przysypały, a chociaż Bóg mnie zratował, niema już we mnie dawnej siły...
— Na miły Bóg! — zawołał Zbyszko — coś się w was odmieniło od wczoraj, i o śmierci nie o Danusi radziej mówicie. Na miły Bóg!