Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0505.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Trafię — odrzekł Jurand. — Wracaj, człeku, do domu.
I sięgnąwszy ręką do skórzanej torby, przymocowanej na przedzie siodła, wydóbył z niej srebrny pieniądz i podał go przewodnikowi. Chłop, przyzwyczajony więcej do razów niż do datków z rąk miejscowych krzyżackich rycerzy, oczom prawie nie chciał wierzyć, i porwawszy pieniądz, przypadł głową do strzemienia Juranda i objął je rękoma.
— O Jezusie, Maryo! — zawołał: — Bóg zapłać waszej wielmożności!
— Ostawaj z Bogiem.
— Niech was Boska moc prowadzi. Szczytno przed wami.
To rzekłszy, raz jeszcze pochylił się do strzemienia i zniknął. Jurand został na wzgórzu sam i spoglądał we wskazanym mu przez wieśniaka kierunku na szarą, wilgotną oponę mgły, która zasłaniała przed nim świat. Za tą mgłą krył się ów złowrogi zamek, ku któremu popychała go przemoc i niedola. Blizko już, blizko! a potem co się ma stać i spełnić, to się stanie i spełni... Na tę myśl w sercu, obok trwogi i niepokoju o Danusię, obok gotowości wykupienia jej z wrogich rąk choćby krwią własną, zrodziło nowe, niesłychanie gorzkie a nieznane mu dotychczas nigdy uczucie upokorzenia.
Oto on, Jurand, na którego wspomnienie drżeli pograniczni komturowie, jechał teraz na ich rozkaz z powinną głową. On, który tylu ich zwy-