Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0528.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

oglądać Juranda, gdyż to była sposobność rzadka, albowiem który z rycerzy lub knechtów widział go przedtem tak blisko, ten zwykle zamykał oczy potem na wieki. Więc niektórzy mówili także: „Pleczysty jest, chociaż ma kożuch pod worem; możnaby go grochowinami owinąć i po jarmarkach prowadzać...“ Inni zaś jęli wołać o piwo, aby dzień stał im się jeszcze weselszy.
Jakoż po chwili zadzwoniły kopiaste dzbańce, a ciemna sala napełniła się zapachem spadającej z pod pokryw piany. Rozweselony komtur rzekł: „Tak właśnie dobrze, niech nie myśli, że jego pohańbienie wielka rzecz!“ Więc znowu zbliżali się do niego i trącając go pod brodę konwiami, mówili: „Radbyś pił, mazurski ryju!“ — a niektórzy, ulewając na dłonie, chlustali ma w oczy, on zaś stał między nimi, zahukany, zelżony, aż wreszcie ruszył ku staremu Zygfrydowi, i widocznie czując, że nie wytrzyma już długo, począł krzyczeć tak głośno, aby zagłuszyć gwar, panujący w sali:
— Na mękę Zbawiciela i duszne zbawienie, oddajcie mi dziecko, jakoście obiecali!
I chciał chwycić prawą dłoń starego komtura, ale ów odsunął się szybko i rzekł:
— Zdala, niewolniku, czego chcesz?
— Wypuściłem z jeństwa Bergowa i przyszedłem sam, boście obiecali, że za to oddacie mi dziecko, które się tu znajduje.
— Kto ci obiecywał? — spytał Danveld.
— W sumieniu i wierze, ty komturze!