Strona:PL Herbert George Wells - Pierwsi ludzie na księżycu.pdf/100

Ta strona została przepisana.

dziłem podniósłszy je ku twarzy. Przy bliższem badaniu okazało się, że nogi również były zakute, a ciało przymocowane grubym łańcuchem do ziemi.
Przeraziłem się, jak nigdy w życiu i zrazu, całkiem bezmyślnie, począłem ciągnąć kajdany, usiłując je rozerwać.
— Cavor! — ryknąłem wściekle — cóż to ma znaczyć? Czemu mi zakułeś ręce i nogi?
— Nie zakuwałem cię wcale — brzmiała cicha odpowiedź — to selenici.
— Selenici! Co za selenici! — Z minutę nie mogłem pojąć znaczenia tych słów. Potem pamięć zaczęła pracować. Przypominałem sobie śnieżną pustynię, tajanie powietrza, księżycowe pejzaże, nasze pełzanie wśród kolczastych krzaków, zaginięcie kuli, szyb, słowem wszystko, cośmy przeszli od czasu wylądowania na Księżycu, prócz ostatnich przygód po zatruciu grzybami. Tego progu pamięć moja w żaden sposób zwyciężyć nie mogła, być może dlatego, że głowa z każdą chwilą bolała mnie coraz silniej.
— Cavor!
— No?
— Gdzież teraz jesteśmy?
— Skądże mogę wiedzieć?
— Możeśmy pomarli?
— Także głupstwo!
— To widocznie ujęli nas!
Zamiast odpowiedzi Cavor zgrzytnął. Działanie chmielu rozdrażniło nas obu.
— Cóż teraz myślisz robić?
— A cóż u djabła tu można zrobić!
— Ładna historja! — syknąłem, coraz bardziej wściekły. — Przestańże, na rany Chrystusa, sapać!