Strona:PL Herbert George Wells - Pierwsi ludzie na księżycu.pdf/118

Ta strona została przepisana.

wnego mimowolnego szacunku dla nich. Stanęliśmy zdumieni ogromem pieczary i mechanicznych urządzeń.
— To niepojęte — mówiłem. — Do czego to może służyć?
Blado oświetlone oblicze Cavora tchnęło myślącą zadumą i uznaniem. — Nie, nie śpię! — rzekł. — Oczywiście te stworzenia... Przecież ludzie nie mogliby nic podobnego wymyślić. Patrz na tę dźwignię, zdaje się opisuje parabolę?
Gruby selenit tymczasem uszedł kilka kroków naprzód, a przekonawszy się, że nie postępujemy za nim, wrócił się i stanął przed nami. Spojrzałem nań, przewidując, że chce, abyśmy szli dalej. Przypuszczenie okazało się słusznem. Przeszedłszy kilka kroków naprzód, jakby chcąc nas skłonić do dalszej drogi, stanął znów obok nas i zaczął dotykać naszych twarzy rękami.
Spojrzeliśmy porozumiewająco na siebie.
— Czy nie należałoby mu okazać, że interesujemy się maszynami? — spytałem Cavora.
— Można spróbować — odrzekł i zwróciwszy się do przewodnika, z uśmiechem począł wskazywać to na maszyny, to na swoją głowę, a widząc, że nie pomaga zaczął tłumaczyć gesty łamanym angielskim językiem, jak gdyby sądząc, że język angielski będzie łatwiej zrozumiałym dla selenitów.
— Ja mam ochotę patrzeć na nie! Ja się niemi bardzo interesuję! — mówił widocznie bezmyślnie.
Jego ruchy wstrzymały na chwilę selenitów. Patrzeli na siebie, ruszając głowami i gwizdali z ożywieniem. Wreszcie jeden z nich, wysoki i chudy, odziany jakimś płaszczem objął Cavora swą giętką ręką wpół i łagodnie pociągnął go naprzód ku gru-