Strona:PL Herbert George Wells - Pierwsi ludzie na księżycu.pdf/119

Ta strona została przepisana.

bemu przewodnikowi, który znowu zaczął nas zachęcać do dalszej drogi.
Cavor sprzeciwił się. — Musimy porozumieć się teraz z nimi — mówił — mogliby myśleć, że jesteśmy jakimś nowym gatunkiem zwierząt, naprzyklad krów księżycowych! Bardzo ważną jest rzeczą okazać im intelektualne zainteresowanie.
Zaczął stanowczo kiwać głową: — Nie, nie! Mnie nie pójdzie, jeśli nie zechce! — Mnie trzeba patrzeć.
— Czy nie dobrzeby było zastosować geometryczne figury, jak mówiłeś? — spytałem, podczas gdy selenici znowu poczęli naradzać się.
— Możeby parabolę... — krzyknął nagle i podskoczył ze sześć stóp w górę. — Jeden z uzbrojonych selenitów ukłół go dzidą!
Natychmiast instynktownie odwróciłem się ku śmiałkowi z groźnym gestem; odskoczył przerażony, reszta zaś ze strachem przyjąwszy okrzyk i skok Cavora uciekła, patrząc na nas zdaleka z całkiem głupim wyrazem nie w twarzach zakamieniałych, lecz w oczach. Prawie minutę staliśmy tak, stanowiąc dziwny a interesujący żywy obraz niezadowolenia z jednej strony, a przerażenia i zdumienia z drugiej.
— Ukłuł mnie — rzekł Cavor półgłosem.
— Tak widziałem! Djabliby was wzięli, pogańskie syny! — zakląłem, zwracając się ku selenitom, — całkiem mi się to nie podoba! Za kogo właściwie nas bierzecie?
Obejrzawszy się naokół, dostrzegłem, że ze wszystkich kątów pieczary, oświeconej sinym blaskiem, zbiegają się ku nam gromady selenitów; byli chudzi i grubi, niejeden niósł znacznie większą niż