Strona:PL Herbert George Wells - Pierwsi ludzie na księżycu.pdf/133

Ta strona została przepisana.
XVI.
Plany.

W miarę zbliżania się światło rosło. W ciągu kilku minut stało się tak jasnem jak fosforescencja nóg Cavora. Tymczasem galerja rozszerzyła się w niewielką pieczarę, z której końca bił blask wspomniany. Nagle ujrzałem coś, co mi dodało radosnej otuchy.
— Cavor — wołałem — światło płynie z góry! Jak Boga kocham, z góry!
Bez odpowiedzi pobiegł naprzód.
Niewątpliwie było to blade, srebrzyste światło.
Po chwili staliśmy skąpani w jego blasku. Przeciskało się przez szczelinę w ścianie pieczary; gdym podniósł głowę, kropla wody z lekkim szelestem spadła mi na twarz, odstąpiłem w bok, druga kropla plusnęła o skałę.
— Cavor, jeśli jeden z nas stanie drugiemu na plecach, dosięgniemy szczeliny.
— Wyłaź, podniosę cię — odrzekł i nie czekając odpowiedzi, wziął mnie na plecy, jak dziecko. Wsunąwszy rękę w szczelinę, uchwyciłem się jej brzegu i pomału zdołałem się wdrapać w otwór. Okazało się, że szczelina głęboka, a poszarpane jej ściany roz-