Strona:PL Herbert George Wells - Pierwsi ludzie na księżycu.pdf/14

Ta strona została uwierzytelniona.

Przeszedłszy mimo mego okna, zaczął wdrapywać się na wzgórek, po ścieżce nadzwyczajnie oślizgłej skutkiem świeżego deszczu. Na szczycie wzgórka stanął, spojrzał na zegarek i natychmiast zaczął schodzić zpowrotem — z widocznym pośpiechem, olbrzymiemi krokami stawiając nogi oblepione skorupą gliniastego błota.
To zaszło w pierwszym dniu mojego pobytu w Lympne, a więc w najbardziej gwałtownem stadjum twórczej gorączki; to też pogderawszy trochę na przeszkodę w pracy, zaraz powróciłem do mego scenarjusza. Cóż, kiedy to zjawisko powtórzyło się z najmniejszemi szczegółami na drugi i trzeci dzień, potem zaczęło się powtarzać co każdy pogodny wieczór, tak że trudno mi już było skupić uwagę.
— Niech go djabli wezmą — myślałem — czy przypadkiem nie uczy się uchodzić za marjonetkę?
Po niejakim czasie złość moja zaczęła przechodzić w zaciekawienie. Co tam może robić ten szczególny, maleńki człowieczek?
Po dwóch tygodniach nie mogłem dłużej wytrzymać i pewnego pięknego wieczora podszedłem ku niemu właśnie w chwili, gdy stojąc na szczycie wzgórka wyjmował zegarek.
Zbliska twarz jego okazała się mięsistą i czerwoną o meleńkich, czarnych oczkach.
— Minutkę, sir, jeśli wolno — zagadnąłem.
— Minutę — powtórzył — do usług! Lecz jeśli pan chciałby ze mną porozmawiać, może się razem przejdziemy?
— Z całą przyjemnością — odrzekłem, idąc za nim.
— Jak pan widzi, prowadzę bardzo uregulowane życie. Czasu mam niewiele.