Strona:PL Herbert George Wells - Pierwsi ludzie na księżycu.pdf/158

Ta strona została przepisana.

u nich wydawała się nam snem i łatwo gotowibyśmy byli uwierzyć, że złudą było i to, żeśmy omal nie zginęli w walce z tymi potwornymi ludźmi księżyca, że biliśmy się z nimi i z wielkim trudem uciekli.
Przetarłem oczy, aby przekonać się, że nie śpię, i że wszystko to nie było wytworem snu, w który popadliśmy pod działaniem oszałamiających grzybów. Podniósłszy rękę, zauważyłem na niej krew i równocześnie uczułem ból w uchu, w skroni i plecach.
— Ach, żeby ich djabli wzięli! — krzyknąłem dotykając ran — przecież zranili, przeklęci zbóje! Jak myślisz Cavor, co oni teraz zrobią?
— Któż to może wiedzieć — odrzekł, w zamyśleniu spoglądając na wchód tunelu. — Zależy od tego, co sobie o nas myślą, za kogo nas biorą. A jakże się o tem przekonać?
— Zależy także od tego, jakiemi jeszcze rozporządzają środkami. Miałeś rację, mówiąc, że poznaliśmy tylko kresy ich świata. Kto wie, jaką broń mają. Przecież prostemi dzidami mało nas nie zabili. Mimo wszystko — dodałem — nawet gdybyśmy nie znaleźli aparatu przed zapadnięciem nocy, możemy się jeszcze trzymać. Spróbujemy znowu spuścić się w głąb i tam doczekać następnego dnia, odpierając ich napady.
Obejrzawszy się uważnie wokoło, nie poznałem miejscowości. Charakter pejzażu ustawicznie zmieniał się dzięki olbrzymiemu rozkwitowi roślin i szybkiemu ich usychaniu. Staliśmy na wysokiej skale; cala przestrzeń krateru pokryta była wyschniętą, dziwną roślinnością, morzem barw jesiennych. Rzędy wzgórz, pocięte dolinami, tak niedawno pokry-