Strona:PL Herbert George Wells - Pierwsi ludzie na księżycu.pdf/160

Ta strona została przepisana.

na drzemkę, Cavor! Od czego nam zacząć, jak mylisz? — rzekłem wstając.
— Trzeba wybrać jakiś zdaleka widoczny punkt, zawiesić na nim flagę lub chustkę i rozdzieliwszy między siebie całą przestrzeń wokoło, starannie ją przeszukać.
To rzekłszy, powstał również.
— Tak — ciągnął dalej — powinniśmy się starać znaleźć aparat. Nie pozostaje nam nic innego. Musimy go odszukać; w przeciwnym razie...
— Dobrze — przerwałem jego dalsze myśli.
Obejrzawszy się wokoło, Cavor wprawił mnie w zdumienie biadaniem:
— Ach, jak głupio postąpiliśmy! I trzebaż nam było podchodzić do tego nieszczęsnego mostku! Pomyśl tylko, cobyśmy mogli zobaczyć i zrobić, nie kłócąc się z selenitami!
— No, możeby jeszcze naprawić wszystko.
— Nigdy! Wszystko już na nic. Pomyśl tylko, cośmy stracili! Jakiż to był nadzwyczajnie dziwny świat! Same maszyny tego dowodzą. A te tunele, korytarze, światło! Stworzenia, z któremi stoczyliśmy walkę, to tylko na pół dzikie pastuchy, półludzie całkiem niecywilizowani. A tam, w głębi! Pieczary, tunele, drogi, przeróżne urządzenia.... Im głębiej, tem bardziej zaludnione.... Napewno! A w środku — jezioro. Wyobraź sobie to wszystko... przy sztucznem świetle. Jeśli tylko ich oczy potrzebują światła. Wystaw sobie olbrzymie wodospady, zasycające jezioro, jego fale, przypływy i odpływy. Być może, posiadają okręty, a po brzegach stoją miasta, w których panuje porządek, o jakim nie śniło się ludziom na Ziemi. A my, prawdopodobnie, pomrzemy tu, nie ujrzawszy tego wszystkiego, nie za-