Strona:PL Herbert George Wells - Pierwsi ludzie na księżycu.pdf/163

Ta strona została przepisana.

— Siedząc tutaj — rzekłem — w żaden sposób nie poprawimy położenia.
— Tak — przyznał Cavor — musimy się rozejść. Zawiesimy chustkę na najwyższym kaktusie i od niej jak od centralnego punktu zaczniemy obszukiwać krater. Idź w kierunku zachodnim i przeszukaj zygzakami przestrzeń, leżącą ku słońcu. Z początku idź tak, abyś cień swój miał po prawej stronie, a gdy zetknie się pod kątem prostym z osią patrzenia, zwróconą ku żerdzi, wracaj napowrót, aby cień padał z lewej strony. Ja będę szukał w ten sam sposób po wschodniej stronie krateru. Będziemy badać każdą jamę, każdą grupę kaktusów, każdą rozpadlinę skalną dopóty, póki nie znajdziemy aparatu. Spotkawszy selenitów, będziemy się starali uciec przed nimi. Jeśli zachce się nam pić, będziemy śnieg spożywali; jeśli zachce się jeść, postaramy się zabić gdzie się da krowę. Każdy niech idzie swoją drogą.
— A jeśli który z nas znajdzie kulę?
— Wówczas ma wrócić tutaj do płachty i czekać na drugiego, dając mu sygnały.
— A jeśli żaden z nas nie znajdzie?
— Będziemy szukali dopóty, póki nie zamarzniemy — odrzekł, patrząc na słońce.
— Dajmy na to, selenici odkryli aparat i zabrali go?
Cavor wzruszył ramionami.
— Albo jeśli gonią już za nami?
Nie odpowiedział.
— Powinienbyś uzbroić się czemś.
Pokiwał przecząco głową, spojrzał jeszcze raz na słońce i rzekł:
— Czas rozstać się.