Strona:PL Herbert George Wells - Pierwsi ludzie na księżycu.pdf/179

Ta strona została przepisana.

stworzem nieba. O oporze selenitów niema co myśleć — nietrudno ich będzie zwyciężyć, jeśli porozumienie z nimi się nie uda. Słowem — wszystko dobrze pójdzie, jeśli tylko szczęśliwie wyląduję na ziemi; nad tem trzeba było przedewszystkiem pomyśleć.
Niesiony w przestrzeni bez żadnego impetu, w kierunku przeciwnym ziemi, nie mogę liczyć na to, bym spadł na nią, i jeśli nie przyciągnie mnie słońce, łatwo zabłądzić mogę wśród niebieskich światów. Ażeby przed tem się ubezpieczyć, postanowiłem zawrócić ku księżycowi, ile możności blisko obok niego przelecieć i potem nabrawszy pędu, zwrócić się ku ziemi. Nie mogłem wówczas zaręczyć, czy mi się to uda, ponieważ wogóle ani matematyką, ani astronomią nigdy się nie zajmowałem — dziś widzę, że prowadziło mnie raczej szczęście, aniżeli umiejętność kierowania zasłonkami. Gdybym znał wszystkie matematyczne szanse, zwrócone przeciw mnie, jak dziś znam, prawdopodobnie nie zadawałbym sobie trudu manewrowania żaluzjami.
Mimo wszystko, długo i starannie obmyślałem swoje położenie, a potem energicznie wziąłem się do wypełnienia planu. Zrazu otworzyłem wszystkie zasłonki zwrócone w stronę księżyca i śledziłem szybkie i dostrzegalne zbliżanie się. Gdy powierzchnia jego jasno się zarysowała, a szybkość lotu znacznie wzrosła, wówczas odrazu zakryłem wszystkie żaluzje, czekając, aż przelecę mimo księżyca, aby potem odkryć zasłonki zwrócone ku ziemi.
W swoim czasie wszystko było zrobione; straciłem księżyc z oczu i całkiem uspokoiwszy się, przeżyłem wygodnie kilka dni, lecących szybko jak godziny, w maleńkiej komórce materji, płynącej wśród