Strona:PL Herbert George Wells - Pierwsi ludzie na księżycu.pdf/180

Ta strona została przepisana.

nieskończonych przestrzeni światów. Dzięki kaloryferom, było mi zupełnie ciepło, dzięki lampie, dostatecznie widno, a powietrze, podsycone wodorem, służyło mi lepiej niż na księżycu. Cisza absolutna. Strachu nie odczuwałem najmniejszego. Nawet nie czułem samotności, chociaż mogłem wówczas uważać się jedynem, żywem stworzeniem w całym wszechświecie. Bez przesady mogę powiedzieć, że czas powrotu z księżyca na ziemię płynął mi spokojnie i przyjemnie. Tylko lampę zgasiłem wkrótce, obawiając się, że w krytycznej chwili akumulatory się wyczerpią. Wystarczało mi zresztą światło gwiazd i ziemi.
Pamiętam, w czasie drogi myślałem o wszystkiem — o naszem przedsięwzięciu, o swem życiu, o życiu ludzkiem wogóle. Myśl moja pracowała dziwnie swobodnie. Nie mógłbym przypomnieć sobie dziś tego wszystkiego — niektóre jednak myśli jasno stoją mi w pamięci.
Główną ideą było zwątpienie o swojej identyczności, o tem, że jestem tym samym Bedfordem, którego znałem od dzieciństwa. Jakby z oddalenia, patrzyłem na tego gentlemana zgóry, jak na stworzenie drobne, nieznaczne, przypadkowe prawie, z którem musiałem się stykać. Wydawało mi się ono skończonym osłem i potomkiem kilku pokoleń oślich. Śledziłem jego szkolne dni, pierwszą młodość, pierwszą miłość, jak przyrodnik śledzący mrówki, rojące się w piasku. Z badań tych pozostało mi jedno tylko pytanie, czy też będę kiedy z siebie zadowolony? I dziwna rzecz, w niezadowoleniu tem nie było dla mnie nic przykrego, jak gdyby Bedford był sam dla siebie jedną istotą, ja zaś drugą — nie człowiekiem, ale raczej jakąś ideą, unoszącą się w bezobło-