Strona:PL Herbert George Wells - Pierwsi ludzie na księżycu.pdf/19

Ta strona została uwierzytelniona.

Niemniej doszedłem do przekonania, że mam przed sobą nie obłąkańca, nie szarlatana ani zwykłego fantastę. Odkrycia jego były głęboko przemyślane. Opowiadał mi o swojem laboratorjum i o trzech pomocnikach, prostych chłopach, których sam poduczył. Wkońcu zaproponował mi, abym zaszedł do niego i przyjrzał się jego siedzibie, na co skwapliwie zgodziłem się, tem chętniej, że przez to rozwiązanie kwestji sprzedaży domku przewlekało się znowu.
Wkońcu gość mój wstał, aby pożegnać się, usprawiedliwiając się za przydługą nieco wizytę. Mówił, że rozmowa o jego przedsięwzięciu sprawiła mu rzadką przyjemność, że nieczęsto można znaleźć tak inteligentnego słuchacza.
— Wszędzie — ciągnął — tak wiele małostkowości, taka moc intryg! Wystarczy tylko wskazać nową, twórczą a wykonalną ideę, żeby...
A ja, powodując się impulsem, niewiele myśląc przerwałem mu, chcąc zrobić śmiałą propozycję.
— Dlaczegożby — rzekłem — nie miał pan przychodzić do mnie codzień pogadać o swojej pracy. Przyzwyczaił się pan myśleć o niej podczas spacerów. Teraz, niestety, to przyzwyczajenie naruszyłem. Czemużby nie zamienić go na inne? Niech pan patrzy na mnie jak na akumulator, który pan będzie codziennie naładowywał, aby w razie potrzeby móc się tym nabojem posługiwać. Ja tak mało znam się na tem wszystkiem, że ani sam nie mogę pańskiej idei podchwycić, ani też poddać jej komuś innemu.
Widocznie zajęty tą myślą przemilczał chwilkę, wreszcie rzekł:
— Ale pewnie pana będę krępował?