Strona:PL Herbert George Wells - Pierwsi ludzie na księżycu.pdf/193

Ta strona została przepisana.

zumienia i podejrzliwości... Nie wytrzymałem dłużej i wybuchnąłem.
— Nie mogę! Mówię wam, że nie mogę nic objaśnić! Patrzcie, ile chcecie, niech was djabli wezmą!
Gniewnie gestykulując, przedarłem się przez tłum, wróciłem do jadalni i zacząłem niecierpliwie dzwonić.
— Ogłuchli, czy co? — krzyknąłem na wchodzącego lokaja — natychmiast mi odnieść te sztaby do mego pokoju.
Służący nie odrazu zrozumiał, o co chodzi; doprowadziło mnie to prawie do wściekłości, już chciałem rzucić się na niego, wtem nagle zjawił się przerażony mały staruszek w zielonym kostjumie, a za nim czterech moich znajomych. Pomogli mi odnieść złoto do pokoju. Znalazłszy się u siebie w domu, uważałem, że jestem w prawie rozgniewać się i krzyknąłem:
— Idźcie precz wszyscy, jeśli nie chcecie, bym zwarjował ze złości!
Wszyscy rzucili się do drzwi, służącemu własnoręcznie pomogłem. Zerwawszy z siebie cudzą odzież, rozrzuciłem ją po pokoju i nagi ległem w pościeli, długo jeszcze nie mogąc się uspokoić.
Przyszedłszy wreszcie do siebie, zadzwoniłem i kazałem przynieść wody sodowej z wódką, dobrych cygar i flanelowy kostjum. Gdy wszystko przynieśli, zamknąłem drzwi i zacząłem obmyślać swoje położenie.
Należało uznać wielkie plany za niemożliwe do urzeczywistnienia. Pozostaje mi tylko zlikwidować przeszłość, wyciągnąwszy z niej jak najwięcej korzyści dla przyszłego życia. Ostatni wypadek zniweczył moje marzenia o oswobodzeniu Cavora, zawo-