Strona:PL Herbert George Wells - Pierwsi ludzie na księżycu.pdf/20

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nigdy w świecie! Nadzwyczajnie mnie pan dziś zainteresował.
— Jeśli tak, byłoby mi ogromnie miło. Nic tak nie rozjaśnia myśli, jak możność wyłożenia jej drugiemu. Dotychczas...
— Ani słowa więcej, drogi panie. Sprawa ułożona.
— Doprawdy boję się nadużywać pańskiego czasu.
— Niema lepszego odpoczynku niż zmiana zajęcia.
Na tem skończyliśmy. Schodząc ze schodów, obrócił się i rzekł:
— Ja i tak już bardzo panu jestem obowiązany.
Na moje pytające spojrzenie dodał:
— Dzięki panu wyleczyłem się z nawyczki chrapania czy mruczenia, jak pan mówi.
Skłoniwszy się, odrzekłem, że bardzo mi miło być mu pożytecznym w czem mogę.
Ledwie zeszedł ze schodów, zaczął mruczeć i wymachiwać rękami, stare nawyknienia widocznie brały górę, skoro tylko przestawał uważać na siebie.
— No cóż, koniec końców to mnie nic nie obchodzi.
Po tej rozmowie odwiedzał mnie dwa dni z rzędu i za każdym razem odczytywał całe prace o „eterze“, „potencjale siły przyciągania“, „koncentracji energji“ i tym podobnych tematach. Zagłębiwszy się w wygodne krzesło, od czasu do czasu dorzucałem pojedyńcze słowa: „właśnie“, „tak, tak“, „rozumiem“, chociaż w rzeczywistości bardzo niewiele pojmowałem. Tylko czasami w jego lekcjach trafiały się miejsca dla mnie zupełnie jasne, szybko jednak traciłem wątek myśli. Po niejakim czasie uwaga moja do tego stopnia wygasła, że zupełnie przestawałem słyszeć i pa-