Strona:PL Herbert George Wells - Pierwsi ludzie na księżycu.pdf/231

Ta strona została przepisana.

czących się tych owado-ludzi. Czułem mimowolny strach, który mnie nigdy do tego stopnia nie napadał. Wiem, że strach ten bezpodstawny i będę się starał zczasem opanować go, wtedy jednak musiałem zebrać całą siłę woli, wpiłem się silnie rękami w brzegi noszów, aby nie krzyknąć i nie narobić głupstw jakich. Zresztą nerwowe rozdrażnienie trwało wszystkiego kilka minut, potem zapanowałem nad sobą zupełnie.
„Przez czas jakiś wspinaliśmy się ku górze, spiralną drogą, potem weszliśmy w amfiladę wielkich, sklepionych, bogato przybranych sal. Dzięki dostatecznemu oświetleniu zauważyłem, że sale te stają się coraz większe, coraz wspanialsze i przytem coraz ciemniejsze. Lekki zapach, unoszący się w powietrzu, stawał się silniejszym z każdą chwilą, jak gdyby zbliżanie się do Wielkiego Władcy Księżyca umyślnie osłonięte było mistyczną tajemnicą.“
„Cały ten przepych, przyznam się, zbił mnie trochę z tropu, sam bowiem rozbity, oberwany, brudny i niegolony stanowiłem rażący z nim kontrast. Żyjąc na ziemi coprawda nie pamiętałem nigdy o swej powierzchowności; ale zjawiając się na księżycu, jako przedstawiciel rodzinnej planety, musiałem o tem pamiętać, że wszędzie przecież „jak cię widzą tak cię piszą!“
„Byłem tak pewny tego, że Księżyc jest niezamieszkany, że nie wziąłem ze sobą nawet brzytwy, a tem bardziej garnituru frakowego. Musiałem stanąć przed publicznością, jak byłem, starając się tylko zakryć braki garderoby mojej okryciem, którem udrapowałem się jak togą. Prócz tego siliłem się, by zachować majestatyczną godność i imponującą postawę.“