Strona:PL Herbert George Wells - Pierwsi ludzie na księżycu.pdf/246

Ta strona została przepisana.

„Bardzo rad jestem, że nikt mi nie przeszkodził w przesłaniu tak długiej depeszy. Usilnie starałem się oddać wszystko pod świeżem wrażeniem, i tak przypuszczam, że wiele szczegółów tej całej ciekawej audjencji opuściłem. Przy następnem widzeniu się z Wielkim Władcą, będę się starał wytłumaczyć mu, że okropności wojny są również dla mnie, jak dla niego niesympatyczne, i że nie mam zamiaru przesyłania tajemnicy fabrykacji keworytu na ziemię, chyba tylko w wypadku, usuwającym wszelką możność gwałtu ze strony ludzi, i wogóle jakiejś międzyplanetarnej tragedji. Spodziewam się, że zrozumie i podzieli mój pogląd na to wszystko, pogląd porządnego człowieka. Jeśli mu to wszystko wyjaśnię, to on bez wątpienia...“
Na tem depesza urywa się nagle.
Trudno nie przyznać, że Cavor okazał się bardzo niepraktycznym i nietaktownym. Nagadawszy Wielkiemu Władcy moc bredni o wojnie i okrucieństwie ludzkiem, przyznał się, że od niego jednego zależy dopuszczenie ludzi na Księżyc. Jasna rzecz, jak powinni byli selenici postąpić w takim wypadku! Podczas gdy Cavor rozwodził się w żalach nad popełnionem głupstwem, Wielki Władca Księżyca zdążył już obmyślić swoje położenie i udaremnił mu dostęp do telegraficznego aparatu. Być może, Cavor miał potem jeszcze kilka audjencyj — któż wie? W każdym razie cały tydzień nie mieliśmy od niego żadnych wiadomości, potem nagle otrzymaliśmy dwa następujące, oderwane zdania:
„Nie wiem, w jaki sposób dać do zrozumienia Wielkiemu Władcy...“
Nastąpiła minuta przerwy; widocznie ktoś mu przeszkodził, albo też sam w przestrachu odskoczył od aparatu, potem zaś znowu rzucił się ku niemu