Strona:PL Herbert George Wells - Pierwsi ludzie na księżycu.pdf/25

Ta strona została uwierzytelniona.

Kiedym mu to wszystko objaśniał, role nasze zamieniły się: ja mówiłem, a on potakiwał: „tak, tak“ i „proszę, mów pan dalej“. Tłumacząc mu jego powinności, nasze powinności, ożywiłem się jak dwudziestoletni młodzieniec, i chodząc po pokoju, gestykulowałem. Przekonałem go, że możemy bryłę świata ruszyć z posad i stać się jej władcami. Mówiłem o patentach i stowarzyszeniach, o agenturach i trustach, a on słuchał tak jak ja jego formuł matematycznych.
Jego naiwne oblicze wyrażało silne pomieszanie: mruczał coś o zupełnej swojej obojętności dla majątku, lecz ja go przekonywałem, że mamy obowiązek stać się bogaczami. Dałem mu do zrozumienia, jakim ja jestem człowiekiem i jak wielkie mam doświadczenie w sprawach kupieckich. Prawda, że w tej chwili jestem bankrutem (czegom zresztą mu nie powiedział), lecz to tylko chwilowo i to wcale nie umniejsza wiary w moje wiadomości praktyczne. Tak tedy zwolna doszliśmy do myśli założenia „Towarzystwa dla eksploatacji „kevorytu“. On miał zarządzać fabryką, ja zaś zająć się sfinansowaniem tego przedsiębiorstwa.
„My“ w ten sposób zupełnie zastąpiło „ja“ i „pan“.
Cavor zrazu projektował zużyć cały dochód przedsiębiorstwa na dalsze prace naukowe. Zdołałem go jednak przekonać, że to byłoby niewłaściwe.
— W naszych rękach — wołałem — ciało, bez którego nie obejdzie się żadna fabryka, żadna forteca, żaden okręt, żadne przedsiębiorstwo prywatne! Jak pan może mówić o użyciu dochodów na jakiś cel wyłączny! Świat cały, wszystkie interesa będą w naszych rękach!
— Tak, tak — powtarzał — ja to teraz sam widzę. Zadziwiająco wyjaśnia się sprawa, gdy się o niej z kim innym pomówi.