Strona:PL Herbert George Wells - Pierwsi ludzie na księżycu.pdf/28

Ta strona została uwierzytelniona.

mocnikom, obmyślał maszynę do latania z keworytu. Przedwczesne wytworzenie się tegoż nastąpiło w chwili, gdy Cavor szedł do mnie, aby pogawędzić przy herbacie.
Doskonale pamiętam szczegóły wypadku.
Woda kipiała, serwis do herbaty stał na stole, ja wyszedłem na werandę naprzeciw gościa, który mruczał zdaleka. Mała jego postać zarysowywała się na tle wieczoru na prawo, z za drzew, których wierzchołki oblane były blaskami zachodzącego słońca. Bieliły się kominy jego domu, a na lewo — rozpostarła się olbrzymia powierzchnia błot...
Wtem, nagle...
Nagle kominy domu Cavora wraz z dachem wyleciały w górę i rozsypały się na mnóstwo małych odłamków — a za niemi, prześcigając je, wzniósł się ku niebu olbrzymi słup białych płomieni. Okoliczne drzewa, wyrwane z korzeniami, uniosły się gwałtownym ruchem ku ruinom domu Cavora. Rozległ się straszny grzmot, od którego na całe życie ogłuchłem na jedno ucho. Wszystkie ramy okien domku mojego wypadły.
Zaledwie zdążyłem postąpić o trzy kroki w stronę Cavora, powstał straszny wicher. Poły surduta zarzuciły mi się na głowę, a ja, wbrew woli, żeby nie paść, musiałem podskakując biec w kierunku katastrofy, dokąd zdążały zewsząd wszystkie przedmioty, naprzykład blaszany kominek mojego pieca, który wirowym pędem przeleciał koło mnie. Sam wynalazca w moich oczach pochwycony wiatrem, walcząc z nim — ze straszną szybkością pędził ku swemu domowi, koło którego znikł, w gałęziach zwałów drzewnych.
W tej chwili potężny obłok dymu, a wraz z nim jakaś czworokątna, niebieskawa, lśniąca, widocznie