Strona:PL Herbert George Wells - Pierwsi ludzie na księżycu.pdf/30

Ta strona została uwierzytelniona.

tego, co zaszło. Gdy wreszcie niesieni wiatrem spotkaliśmy się znowu, krzyknąłem mu w ucho:
— Wracajmy do mnie!
Lecz on nie słyszał mnie i mruczał, ciągle coś o „trzech ofiarach nauki“ i o tem, że to brzydka historja. Był przekonany, że wszyscy trzej pomocnicy jego zginęli, chociaż na szczęście okazało się to mylnem, gdyż właśnie w chwili katastrofy bawili się w miejscowym szynku, dokąd zaraz po jego odejściu uciekli. Najwidoczniej zeszli się tam, by szczegółowo rozpatrzeć kwestję granic swoich obowiązków.
Powtórzyłem zaproszenie pójścia do mojej chatki, a Cavor tym razem zgodził się. Dowlókłszy się jakoś do drzwi, usiedliśmy i zaczęliśmy smutnie rozmyślać. Wszystkie okna mego mieszkania były wybite, a lekkie przedmioty walały się po podłodze. Większych uszkodzeń, nie dających się naprawić, nie zauważyłem. Na szczęście drzwi do kuchni wytrzymały napór wiatru, wszystkie naczynia były na swojem miejscu, nawet naftowa maszynka nie zagasła, tak że mogłem natychmiast zagotować wodę na herbatę. Powróciwszy do Cavora, poprosiłem go o objaśnienie wypadku.
— Doskonale, wszystko w porządku — odpowiedział — rozwiązałem zadanie.
— Jakto w porządku! — zawołałem — jeśli na dwadzieścia mil wokoło nie zostało całej ani jednej słomianej strzechy, ani jednego stoga siana, żadnego płotu!
— Eh, ja o takich głupstwach nie myślałem. Zupełnie o czem innem mówię i zapewniam pana, że wszystko idzie doskonale.
— No, drogi panie, czy pan nie pojmujesz, żeś narobił szkody na tysiące funtów?