Strona:PL Herbert George Wells - Pierwsi ludzie na księżycu.pdf/38

Ta strona została skorygowana.

— Czegóż naprzyklad?
— Czy nie dałoby się zastosować takich skrzyń keworytowych z zasłonkami do podnoszenia ciężarów?
— Nic z tego nie będzie! — odrzekł Cavor — lecz czemuż nie chce pan lecieć na księżyc? Czem gorsza ta podróż od ekspedycyj polarnych? Przecież jadą ludzie do bieguna północnego!
— Tylko nie ludzie czynu. To wszystko dobre dla was, uczonych; my, praktycy, musimy myśleć o czemś realniejszem. Gdybym nie był tak biednym, w ciągu lat kilku obleciałbym w okrąg ziemię.
— No, więc kiedyś przyjdzie czas i na księżyc!
— To już panu zostawię. Nie! Mnie nic podoba się ten projekt, burzy wszystkie moje zamysły handlowe. Jabym pragnął jak najprędzej powrócić znowu do świata, a nie wyjeżdżać z niego na... księżyc.
— Tam mogą być pożyteczne kopaliny — ciągnął Cavor.
— Naprzykład?
— O! mnóstwo! Siarka, złoto, wszelakie rudy, wreszcie nowe pierwiastki.
— A kosztów transportu pan nie uwzględnił? — mówiłem — przecież księżyc oddalony od nas o ćwierć miljona mil. Ot, widać, że pan nie jest praktyczny!
— Zdaje mi się, że przewóz w skrzyniach z keworytu nie będzie bardzo drogi.
— Z odstawieniem wprost do rąk odbiorcy — złośliwie odciąłem.
— Wreszcie nikt nas nie zmusza jechać nieodwołalnie na księżyc. Możemy wybrać się na Marsa, czyste powietrze, nowe widoki, orzeźwiające uczucie lekkości. Tam i pożyć będzie przyjemnie.