Strona:PL Herbert George Wells - Pierwsi ludzie na księżycu.pdf/39

Ta strona została uwierzytelniona.

— A czy na Marsie jest powietrze?
— O, tak!
— Możeby dało się wybudować tam sanatorium? A jak daleko do Marsa?
— Obecnie dwieście miljonów mil, i przytem trzeba przejeżdżać koło samego słońca — wesoło odpowiedział Cavor.
Wyobraźnia moja zaczęła pracować.
— Koniec końców — rzekłem — o tem możnaby pomyśleć. Mimo wszystko jest to podróż.
No i zamiast — prostej przyjemności z przejażdżki na księżyc czy Marsa, przy bliższem przyjrzeniu się projekt nabierał cech zwodnie kuszącego handlowego przedsiębiorstwa. Proszę sobie wyobrazić międzyplanetarne połączenie po całym słonecznym systemie, utrzymywane za pomocą keworytowych pojazdów, zwyczajnych i kurjerskich! Byłoby rzeczą wcale korzystną owładnąć zakładowemi udziałami takiego przedsiębiorstwa. To coś w rodzaju hiszpańskiego monopolu na amerykańskie złote pola. Przecież nie o jakąś tam jedną planetę chodzi, ale o wszystkie.
Pomału rozgorączkowałem się do tego stopnia, że znów zamieniłem role z Cavorem. Teraz on siedział w milczeniu, ja zaś biegałem po pokoju, gestykulując i marząc głośno.
— Zaczynam przekonywać się! zaczynam pojmować! — wykrzykiwałem, przechodząc od zwątpienia do entuzjazmu — ależ to myśl znakomita! To coś nieprzejrzanego, cudownego! Nie śniło mi się nawet o czemś podobnem!
Entuzjazm mój wkrótce zaczął udzielać się Cavorovi, bo i on porwał się, i chodząc po pokoju, mrucząc gestykulował.