Strona:PL Herbert George Wells - Pierwsi ludzie na księżycu.pdf/40

Ta strona została uwierzytelniona.

Na pewno wówczas potraciliśmy zdrowy rozsądek, byliśmy jak szaleńcy.
— Wszystko urządzimy — krzyczał Cavor w odpowiedzi na każde moje słowo — ze wszystkiem damy sobie radę! Dziś jeszcze zabiorę się do planów!
— Nie traćmy czasu — odrzekłem, i udaliśmy się zaraz do laboratorjum, żądni pracy.
Cała noc przeszła mi jak w błogich, dziecinnych marzeniach. Świt zastał nas przy robocie; elektryczne lampy zgasiliśmy dopiero po wschodzie słońca. Jak dziś pamiętam wykonane przez nas wówczas rysunki. Cavor kreślił, ja wyciągałem tuszem i farbami. Sporządzone były naprędce, jednak z zadziwiającą dokładnością. Stalowa powłoka ze wszystkiemi szczegółami wyrysowana była i tegoż dnia zamówiona, a w ciągu tygodnia gotowa była kula szklana. Dniem pracowaliśmy, wieczory obracaliśmy na rozprawy i omawianie dzieła. Jedliśmy, pili i spali tylko wówczas, gdy nie mogliśmy już pracować z głodu, pragnienia lub braku sił. Nasz entuzjazm zaraził nawet robotników, nie mających najmniejszego pojęcia o przeznaczeniu przygotowywanej przez nich kuli. Przez cały ten czas, Gibbs nie chodził do knajpy, nie włóczył się, a po pracowni chodził zawsze przyspieszonym krokiem. I kula nasza rosła pomału. Minął grudzień, styczeń, w tym miesiącu raz cały dzień straciłem na usunięcie śniegu ze ścieżki, wiodącej od mojego domu do laboratorjum, — potem luty i marzec przeszedł w pracy. W kwietniu aparat miał być gotów. Jeszcze w ciągu stycznia z wielkim trudem dostawiono nam ciężką skrzynię z litą, szklaną kulą; w lutym przybyła do niej stalowa osłona, właściwie nie kulista ale polyedryczna, której każdą ściankę zasłaniała keworytowa żaluzja.