Strona:PL Herbert George Wells - Pierwsi ludzie na księżycu.pdf/42

Ta strona została skorygowana.

— A zresztą, cóż tam może być ciekawego?
— Właśnie zobaczymy.
— Aha zobaczymy! — powtórzyłem w zadumie.
— Czemużby nie? — dodał Cavor — zmęczyłeś się pan teraz, po wypoczynku będziesz się jaśniej zapatrywał na zbliżającą się wyprawę.
— Nie — odrzekłem — nie mam zamiaru wypoczywać, pójdę dokończyć zakładać ognisko.
Spełniwszy zamiar, odpokutowałem upór bezsenną nocą.
Nie zapomnę tej męczącej nocy. Zdarzało mi się i dawniej nie spać, gdy chodziło o drobnostki, ale takich uczuć dręczących nigdy nie przeżywałem.
Tej nocy po raz pierwszy przyszła mi myśl o strasznem niebezpieczeństwie naszego przedsięwzięcia, przeraziłem się. Jak człowiek, obudzony ze snu rozkosznego do twardej i przykrej rzeczywistości, leżałem, nie zmrużywszy oczu, i z każdą minutą Cavor wydawał mi się coraz jaśniej szaleńcem a zamysły jego coraz bardziej i bardziej fantastycznemi.
Nie mogąc wyleżeć w pościeli, wstałem i siadłszy przy oknie, patrzałem w niebo, usiane gwiazdami. W przestrzeniach między niemi czernił się nieskończony, pusty bezmiar!... Próbowałem przypomnieć sobie wyroki wiadomości astronomicznych, zaczerpniętych w bezładnem czytaniu, jednak okazało się ich za mało do gruntownego ocenienia zamierzonej wyprawy.
Moralnie i fizycznie zmęczony padłem na łóżko próbując zasnąć, jednak opętała mnie tylko sieć marzeń, w których wydawało mi się, że pędzę w międzyplanetarne przestworza. — Przy śniadaniu zadziwiłem Cavora, rzekłszy mu krótko i jasno: