Strona:PL Herbert George Wells - Pierwsi ludzie na księżycu.pdf/48

Ta strona została skorygowana.

— Za późno teraz na kłótnie, Bedford — rzekł wreszcie — lecimy w przestrzeni z chyżością armatniego pocisku.
— Jak!... — ledwiem mógł wyjąkać, zupełnie oszołomiony.
Z minutę nie mogłem przyjść do siebie; zdaje się, że o niczem nie myślałem. Wreszcie stało mi się obojętnem, gdzie jestem i co się ze mną dzieje. Poczułem znaczną przemianę zaszłą w mojem ciele. Było mi lekko, jakbym wcale nie miał ciężaru. W tejże chwili posłyszałem trzask lekki, zapaliła się maleńka lampka elektryczna. Ujrzałem twarz Cavora równie jak moja, prawdopodobnie bladą. W milczeniu patrzyliśmy nawzajem na siebie. Przezroczysta ciemność grubego szkła, na którego tle czerniła się sylwetka mego towarzysza, nadawała mi pozór ciała, pływającego w pustem przestworzu.
— Tak — odezwał się wreszcie — teraz jesteśmy zamknięci.
— Zamknięci — powtórzyłem.
— Nie ruszaj się pan! — zawołał, widząc, że podnoszę rękę; — musi pan pozwolić swoim muskułom przywyknąć do nowego stanu; żyjemy teraz w naszym własnym wszechświecie. Popatrz pan na rzeczy nasze.
Wskazał oczami paczki i skrzynie, które dawniej spokojnie leżały na dnie aparatu, teraz pływały w powietrzu na wysokości stopy. Spojrzawszy na Cavora dostrzegłem, że już nie opiera się o ścianę naszego więzienia, a przy bliższem zbadaniu okazało się, że i ja również wolno poruszam się w powietrzu.
Po tem odkryciu nie krzyknąłem, nie zrobiłem najmniejszego ruchu, ale przyznam się, zdjął mnie lęk. Miałem uczucie, że coś mnie trzyma w powietrzu